poniedziałek, 11 listopada 2013

Trochę za dużo...

Rano przeglądam kocią "książkę przybyć" i czytam: "mały kot biało-szary". No cóż, myślę sobie, kolejny mały kot, ciekawe, w jakim jest stanie. Wchodzę na kwarantannę i w klatce, w której miał być kociak, nie mogę nic dojrzeć...Za to słyszę doskonale... Klatka stoi na górnej półce, przystawiam więc drabinkę, zaglądam...Jest. Na oko trzytygodniowy, wrzeszczący wniebogłosy maluch. Niebieskie "maślane" oczka, zaokrąglone uszka.  Śliczność nad ślicznościami, a ja wpadam w panikę. Co teraz? Przecież taki dzidziuś nie umie jeszcze sam jeść. Trzeba go masować po karmieniu, bo inaczej się nie wypróżni. Kto ma to robić? Jak? To nie jest kot, którego można zostawić samego na całe godziny...

Biorę kilka głębokich oddechów, znajduję w gabinecie lekarskim puszkę mleka zastępczego, gotuję wodę, rozrabiam proszek...Nie mam butelki ze smoczkiem, ale co tam, może być i strzykawka. Mały płacze i płacze, aż cały się trzęsie z głodu i tęsknoty za mamą. Biorę go na kolana i zaczynamy karmienie - najchętniej połknąłby mleko razem ze strzykawką, ale tłoczek naciskam wolniutko, żeby przypadkiem się nie zachłysnął.
Głód zaspokojony, oczka przymknięte...jeszcze nie koniec, teraz masowanie brzuszka. Cóż, mama - kocica zrobiłaby to pewnie lepiej, ale cel został osiągnięty - maluch zrobił siusiu.

Tymczasem dookoła coraz głośniej miauczą pozostałe koty - no tak, przecież minęła już pora karmienia, a tu nic! Kotek do transportera, na kocyk i ciepły termofor, a ja nadrabiam zaległości. Niestety mały nie chce zasnąć, nawołuje, płacze...; w końcu przenoszę go do mojej szatni - dochodzę do wniosku, że słysząc miauczenie innych kotów być może sądzi, że gdzieś w pobliżu jest jego mama i dlatego cały czas krzyczy. Rzeczywiście, pozostawiony w oddzielnym pomieszczeniu zasypia...
Do godziny 15-tej mam takich przerw na karmienie jeszcze ze cztery. W tym czasie koleżanka z biura wysyła do wolontariuszy prośby o dom tymczasowy dla maluszka...Nie ma...Nie ma nikogo... Choć nie powinnam...trudno...wezmę go do siebie...Będę sama szukać mu domu tymczasowego, a jeśli nie znajdę....co zrobić, będę zabierać go ze sobą do pracy, chociaż to z różnych względów byłoby bardzo dla niego niewskazane.
Przez resztę dnia biegam rozdarta między kotami w kociarni, szpitalu i kontenerze, a dzidziusiem zawodzącym w szatni.

Oj, ciężki dziś dzień... Wczoraj przybyło nam kolejnych "ofiar" alergii. Jedna z nich to 7-miesięczna koteczka - śliczna, smukła buraska o miodowych oczach. Zestresowana tak straszliwie, że nie sposób wyciągnąć jej z transportera - warczy, syczy, zapiera się wszystkimi łapkami, byle tylko nie wyjść. Nota bene została adoptowana z naszego schroniska jako kociątko... Nie chcę jej męczyć...po prostu wstawiam otwarty transporter do klatki - wyjdzie, gdy sama będzie chciała. Rano sprawdzam...wyszła, a jakże, choć nadal nie jest najlepiej nastawiona do świata. Ma potworną biegunkę - zabrudzone jest wszystko - calutki transporter, klatka, posłanie, sama kotka... Nie wygląda na chorą, więc to chyba stres... Doprowadzam klatkę do porządku, a Myszka zaczyna patrzeć na mnie przyjaźniej. Tylko że...po paru godzinach klatka znów jest zrujnowana...wszystko, dokładnie wszystko jest do wymiany... Koteczka wodzi za mną wzrokiem, wyciąga łapkę, pomiaukuje, a gdy tylko otwieram klatkę, zaczyna ocierać się o moje ręce i strzelać baranki. Nie wiem, co mam robić, widząc, jak bardzo jej źle bez kontaktu z człowiekiem. Gdy choruje kocia dusza, błyskawicznie zaczyna chorować i ciało...

Znów karmienie "wrzaskuna", masowanie brzuszka - jest siusiu! Biegnę do szpitala, a tam...och, tylko nie to... Niemal potykam się o kolejny transporter, a w nim...dwa kociaki... Idę do biura dowiedzieć się, co to za jedne i...Jestem damą, jestem damą, nie będę przeklinać i tego się trzymajmy....No dobrze, nie będę przeklinać na głos, ale w myśli wolno, prawda? Otóż kocięta przyjechały ze stajni razem z panią, która stwierdziła, że na pozostałe z miotu byli chętni, a z tymi nie wie, co zrobić, więc przywiozła je do nas... Mają może po 7 tygodni, więc zastanawiam się, kiedy niby miały "planowo" iść do nowych domów - tuż po odstawieniu od matki? Na propozycję wysterylizowania kotki, skoro kocięta trudno "wydać" , odpowiada, że tak właściwie to kotka jest dzika i nie jest jej w stanie złapać. Koleżanka próbuje ją przekonać do kontaktu z fundacjami, które mają klatki-łapki i doświadczenie w łapaniu dzikich kotek...Chyba nie zrobiło to na niej wrażenia... Wracam do szpitala...Maluchy są już w klatce - dwa czarno-białe "pingwinki" patrzą na mnie oczkami jak guziczki. Otwieram klatkę, łaskoczę jednego z nich w brzuszek. Taaak....zdecydowanie wyglądają na dzieci dzikiej kotki, która nie pozwala podejść do siebie człowiekowi...
Za dużo tego dziś...

Godzina 15:00. Dolewam gorącej wody do termoforu, owijam go kocykiem, na wierzchu sadzam kociego maleńtasa, który i tak rozkopuje każde okrycie. Zapinam kocie nosidełko. Na szczęście dziś wracam samochodem, więc mały się nie przeziębi.

W domu, po kolejnym karmieniu robimy mu zdjęcia...Jedno z nich publikuję na Facebook'u z apelem o dom tymczasowy, choć bez specjalnej wiary w sukces... Po kilkunastu minutach dostaję wiadomość od Gosi, mojej koleżanki z poprzedniej pracy... Chce być "zastępczą mamą" dla koteczka! Nie mija chyba nawet godzina, a maluszek jest już spakowany i gotowy do wyruszenia w drogę do domu tymczasowego, gdzie czeka już na niego troje starszego kociego "koleżeństwa" ;-). Nie mam wątpliwości, że jest to dobre, bezpieczne miejsce. Dziękuję, Gosiu, jak dobrze, że są tacy ludzie, jak Ty :-).

3 komentarze:

  1. Jak dobrze, że są tacy ludzie jak Wy !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam! Mogłabym pomóc w ogłaszaniu kotków do adopcji i na domy tymczasowe tylko nie mam adresu e-mail do Ciebie. Mam swojego bloga, na facebooku swoje konto oraz fan page swojego kota i ogłaszam tam różne koty. Mam na swoim koncie udane i skuteczne adopcje. Proszę odezwij się - chętnie będę wspomagać choć w taki sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koty z poznańskiego schroniska mają również swój profil na facebook'u: https://www.facebook.com/poznanskiekoty . Zapraszam do kontaktu :-).

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.