sobota, 1 lutego 2014

Zagubiony, znaleziony...

Może nie powinnam się do tego przyznawać, ale czasem tracę cierpliwość.

Proszę Pani, proszę Pana...Wiem, że gdy zaginie kot, wpada się w panikę. Jak to, przecież zawsze wracał na obiad, a jest wieczór i jeszcze go nie ma. Nie ma go także następnego dnia...i następnego... Pytacie sąsiadów, wieszacie ogłoszenia...

A ja proszę: zadzwońcie lub napiszcie do schroniska, a potem chociaż raz na jakiś czas przyjedźcie OSOBIŚCIE  szukać swojego kota.

Rozumiem, że dla Was opis podany podczas rozmowy był tak dokładny, że spojrzawszy na kota w klatce nie powinnam mieć żadnych wątpliwości: kot jest szary, na brzuszku ma futerko trochę bardziej rude, brakuje mu pazurka przy lewej tylnej łapce i tak dziwnie miauczy.
Wyobraźcie sobie zatem, czy jestem w stanie sprawdzić choćby brak pazurków, jeśli mam przed sobą w klatce zestresowanego kota, który nie życzy sobie ani "grzebania" przy łapkach, ani dotykania brzuszka, a głosu z siebie wydawać nie zamierza. Czasami kuli się w kącie, a czasem rzuca z zębami i pazurami. Nie, nie będę ryzykować pogryzienia, aby sprawdzać cokolwiek.

A co, jeśli kot jest na przykład czarny? Wtedy nawet sam właściciel odbierając go miewa wątpliwości, czy to na pewno jego zguba. Obecnie w schronisku jest chyba dziesięć czarnych kotów - konia z rzędem temu, kto wejdzie do kociarni i na pierwszy rzut oka rozpozna swojego. Dlaczego spodziewacie się, że zrobię to ja, mając do dyspozycji zdjęcie, które przysłaliście, albo wydrukowaliście na domowej drukarce?

Nawet, jeśli przy pierwszej wizycie w schronisku nie znajdziecie kota, proszę, przyjedźcie znów choćby za dwa tygodnie. Nie sugerujcie się rozmową telefoniczną, podczas której pytacie, czy z rejonu osiedla X przywieziono kota, a po uzyskaniu odpowiedzi odmownej stwierdzacie, że na pewno go w schronisku nie ma. Wasz kot dawno mógł opuścić swój teren, wystarczyło, że wskoczył do jakiejś furgonetki albo ktoś się nad nim ulitował i zawiózł do swojego domu.

To takie smutne widzieć w klatkach domowe koty, których nikt nie szuka... A jeszcze bardziej przykre jest, gdy "dopasuję" takiego kota do opisu z ogłoszenia, piszę pod podany adres, a "po drugiej stronie" jest tylko obojętność i nikt nie pojawia się w schronisku...I nic tak nie irytuje, jak rozmowa z właścicielką zagubionego kota, która na prośbę, aby przyjechać do schroniska odpowiada "Ależ ja mieszkam na drugim końcu miasta!".

Drodzy Państwo, bardzo proszę, nie przerzucajcie na schronisko odpowiedzialności za odnalezienie Waszego kota.

To Wy, jego opiekunowie, jesteście odpowiedzialni za jego życie, zdrowie i bezpieczeństwo.

3 komentarze:

  1. Kolejny mądry i potrzebny tekst!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Anką.
    Zawsze jak tu zaglądam aż boję się czytać. Opisujesz to wszystko tak prawdziwie, bez ubarwień... ja wiem że to tak naprawdę wygląda. I dlatego to jest takie smutne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo madrze napisane, tylko... do "tych" i tak nie dotrze... "oni" tu nie wchodza, oni nie posiadaja empatii... wystarczajacej empatii...

    Od dluzszego czasu mysle o tym, ze chcialabym pomoc, osobiscie... boje sie tylko swojej psychiki... w domu juz są 4 koty... ;) magiczna liczba 3 przestala dzialac miesiac temu... pozdrawiam Cie! i podziwiam...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.