wtorek, 1 kwietnia 2014

Długa historia o drodze do kociego serca - część trzecia i na razie ostatnia

Tym razem wszystko naprawdę było już na dobrej drodze. Wojtuś bardzo szybko nauczył się, że codzienne sprzątanie klatki jest związane ze dostawaniem smakołyków, że moje ręce manipulujące przy kocyku czy kuwecie nie są dla niego zagrożeniem. Zagadywał do mnie po kociemu, lubił być głaskany, onieśmielała go jedynie obecność innych osób - wtedy znów kulił się i syczał, gdy tylko ktoś wyciągał w jego stronę rękę.
Było coś jeszcze. Wojtek nie interesował się zabawkami. Zauważyłam już wcześniej, że bardzo zestresowane koty ( a także "dzikusy") nie potrafią się bawić, a nawet bywają agresywne, gdy próbuje się je do zabawy zachęcać. Zupełnie tak, jakby nie były w stanie poczuć się na tyle bezpiecznie, by pozwolić sobie na zupełne rozluźnienie. Na jednej z półek w kontenerze trzymam kocie zabawki - pęczek piórek na patyczku, kocią wędkę z pluszową rybką, jakieś piłeczki i pomponiki na tasiemce. Od czasu do czasu sprawdzam, jak reagują na nie koty, a przy okazji trochę je "zabawiam" - dostają wtedy niemal oczopląsu, podskakują, machają łapkami - nareszcie coś się dzieje! Wojtek bardzo długo ignorował zabawki. Machałam mu piórkami przed nosem, a on nie zmieniał wyrazu pyszczka, nie drgnęła mu nawet powieka. Wokół koty niemal "stawały na głowach", a on niczego nie zauważał. Codziennie próbowałam zachęcić go do zabawy i ...nic... Któregoś dnia...spojrzał na pęczek piórek, które powolutku przesuwałam po prętach klatki - wydawały taki cichy, furczący dźwięk...śledził je wzrokiem...a potem....znowu nic...Po kilku następnych dniach, gdy wsunęłam zabawkę bezpośrednio do klatki, Wojtek dotknął jej łapką, ale za chwilę cofnął się, jakby sam przywoływał się do porządku.
I dopiero niedawno, może dwa dni temu na widok piórek Wojtuś wyprostował się, a potem...podskoczył i zaczął machać łapkami próbując je złapać, zupełnie jak....po prostu jak najprawdziwszy radosny domowy kot.
Właściwie mogłabym przerwać teraz opowiadanie o Wojtusiu, bo wiecie już, jaki jest TERAZ. Ja wiem - nauczyłam się od Wojtka - że naprawdę wiele można osiągnąć budując dobre skojarzenia. Że kot, owszem, może leżeć na cienkim prześcieradełku i nie będzie to dla niego krzywdą, ale jeśli damy mu złożony w pół miękki kocyk albo ręcznik, poczuje się lepiej, bo łatwiej będzie mu się rozluźnić. Dowiedziałam się od Wojtka, że dobrze jest mówić w obecności zestresowanego kota. I jak dużo cierpliwości i czasu trzeba, żeby "otworzył się" na zabawę.
Historia Wojtka wcale się jeszcze nie zakończyła. Z pewnością nie ufa mi jeszcze na tyle, abym mogła go wziąć na ręce. Boi się, gdy do kontenera wchodzi ktoś obcy. Nadal nie wiemy, czy wróci kiedykolwiek do swojego domu...
A ja...nauczyłam się czegoś jeszcze.
To wszystko, o czym ci opowiedziałam, działo się w tym samym czasie, gdy w klatce obok był Sasza. Gdy był coraz słabszy...gdy umierał... I chociaż jedyne, na co miałam wtedy ochotę, to usiąść i płakać, nie mogłam tego zrobić. Obok były inne koty - był Wojtuś, którego strach i zagubienie nie zniknęło tylko dlatego, że nie wiedziałam, jak pomóc Saszy.
W jednej klatce nadzieja się rodziła, a w drugiej umierała...
Mogłam się zatrzymać tylko na parę chwil.
Potem trzeba było wziąć głęboki oddech i...żyć dalej.

2 komentarze:

  1. Pięknie opowiadane poruszające historie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestes cudowna osoba o ogromnym sercu i empatii dla tych kocich biedactw.Dobrze,że mimo braku wlasnego domu maja taka osobe jak Ty!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.