niedziela, 15 czerwca 2014

Szacunek

Podobno walczył, jak lew, gdy pracownicy schroniska próbowali zapakować go do transportera.
Połamany, obolały, wycieńczony - nie sprzedał tanio swojej wolności. Nie było innego wyjścia. Nie możemy zostawić choćby najdzikszego kota z połamaną miednicą i łapami. Jakiż to musiał być dla niego dyshonor. Jakaś klatka. Kuweta. Żwirek. Ręcznik. Nie życzył sobie żadnych kontaktów z nami i dobitnie to okazywał. Ostrzegał, abyśmy pamiętali, gdzie jest granica. Nie, nie rzucał się, nie gryzł, nie drapał. Po co?...Po prostu gardził nami.
Całymi dniami leżał w kuwecie i nie sposób było jej wymienić. Jedynym wyjściem było wstawienie nowej, z czystym żwirkiem i liczenie na to, że się do niej przeniesie. Nie mył się. Wychudł. Jadł tylko wtedy, gdy nikogo nie było już w pobliżu. Gdy czasami przyłapałam go na zaglądaniu do miski, zaraz wycofywał się do kuwety. Sprzątać jego klatkę można było na dwa sposoby - albo szybko, odgradzając się od niego pustą kuwetą lub szufelką, na wypadek gdyby jednak postanowił zaatakować, albo też bardzo, bardzo wolno, starając się sięgnąć z zewnątrz i przesunąć kuwetę i ręcznik czubkami palców i otwierając klatkę dopiero w ostatniej chwili, aby je wyciągnąć. Żaden z tych sposobów mu się nie podobał; syczał, pokazywał zęby, patrzył na nas z ... nienawiścią...nie, właściwie z obrzydzeniem.
Długo się zastanawiałam nad tym jego przesiadywaniem w kuwecie...Chyba w jakiś sposób czuł się bezpieczniej, gdy był ograniczony jej ścianami. Dlatego pewnego dnia poza zwykłą kuwetą ze żwirkiem wstawiłam do klatki płytką kuwetę dla młodych kotów, wyłożoną kocykiem. Zaraz się w niej ułożył - ha, punkt dla mnie ;-).
Zaczęłam go rozpieszczać. Śmietanka z żółtkiem przynoszona z domu. Mleczko dla kotów. Kocie przysmaki i witaminki. Dodatkowa porcja mokrej karmy. Łakomstwo wygrywało - już nie czekał, aż w szpitalu zrobi się pusto i cicho. Ba, zdarzało mu się nawet nie czekać, aż zamknę klatkę, jednak jadł wtedy nie spuszczając ze mnie wzroku.
Połamana miednica zrastała się wolno, więc ciągle był...Koty przychodziły i odchodziły, a on leżał w klatce...Ciągle nieprzystępny, nie dawał się dotknąć, a ja nie zamierzałam mu się narzucać. Mówiłam do niego, a on patrzył tymi swoimi zielono-żółtymi oczami...Patrzył, gdy się cieszyłam, gdy opowiadałam mu, co robię i dlaczego. Patrzył, gdy siedziałam bezsilna nad umierającym kotem. On był w klatce, ja na zewnątrz, a jednak gdy patrzył, czułam się taka...mała...
W końcu, po kilku miesiącach przyszedł dzień, gdy można go było przenieść do kociarni. Byłam pełna obaw. Czy tak niezależny i dumny kocur zniesie obecność innych kotów, a przede wszystkim innych kocurów? Był tam już przecież kocur-zabijaka, którego bały się wszystkie pozostałe...Co będzie się działo?
Na pozór nie działo się nic. Przynajmniej w ciągu dnia. Jednak przez kilka dni codziennie rano znajdowałam na półkach  kłęby powyrywanego futra, a kocury najwyraźniej pilnowały się wzajemnie, bo zawsze starały się zająć takie miejsce, by widzieć przeciwnika. Możesz sobie więc wyobrazić moje zaskoczenie, gdy pewnego ranka weszłam do kociarni i moim oczom ukazał się przedziwny widok: dwa dzikie kocury, które jeszcze niedawno "brały się za łby" teraz...spały przytulone do siebie na jednym legowisku.
Powoli przyzwyczaił się do życia w kociarni. Ma swoje ulubione legowiska i miejsca na półkach, z których wszystko widzi. Wzbudza zachwyt każdego, kto wchodzi. Wielki, srebrzysty kocur o niesamowitych oczach. Trzeba traktować go z szacunkiem. Inaczej po prostu się nie da.
Czasem pozwala sobie na chwilę słabości. Gdy niosę do kociarni miskę, z której będę "rozdzielać" mokrą karmę, razem z innymi kotami wychodzi mi na spotkanie i kręci się pod nogami. No tak, łakomstwo jak zwykle zwycięża ;-).
A potem znów kładzie się na półce w legowisku i patrzy.
Cokolwiek robię i cokolwiek mówię, patrzy na mnie w ten sam nieprzenikniony sposób. Czasem staję na przeciwko niego i patrzymy sobie w oczy. Znów czuję się mała.













4 komentarze:

  1. Jak zobaczyłam zdjęcie początkowo pomyślałam że to Franek tylko mu futerko ładnie odrosło :) No żartujesz że sypia z tym czarno-białym? Oba piękne. Ile ja bym dała żeby moje koty chciały spać w jednym koszyku, ech. A on będzie mógł pójść do adopcji? Jak tek to fajnie by było jakby poszedł razem z kolegą.
    Trzymam za nich kciuki. Głaski dla obu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Franek jest inaczej ubarwiony :-). Moim zdaniem niestety to nie są koty adopcyjne, żaden z nich nie dał się jeszcze nawet dotknąć po dobroci. Być może nadawałyby się do życia w gospodarstwie, gdzie byłyby dokarmiane i miałyby schronienie, ale nie są to koty domowe.

      Usuń
  2. Piękne koty...
    Czy on był kiedyś domowy ?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.