sobota, 28 czerwca 2014

Smutna cyferka

Jeden. Bardzo smutna cyfra.
Jeden kociak to smutny kociak.
Jeden kociak to niewyspany opiekun.
Jeden kociak to polowanie na ludzkie stopy, dłonie i nosy.
Jeden kociak to podrapany i pogryziony opiekun (jeśli sądzisz, że mały kotek ma małe, niegroźne pazurki i ząbki, możesz się zdziwić).
Jeden kociak to ciągła tęsknota za rodzeństwem albo "kumplami".

Dwa. Zdecydowanie weselsza cyferka.
Dwoje kociąt to zabawa od rana do wieczora, z przerwami na spanie i jedzenie. I wizyty w kuwecie.
Dwoje kociąt to wzajemne gonitwy i polowania. To ćwiczenie do upadłego skradania się, skoków i dopadania "ofiary".
Dwoje kociąt to brak nudy i smutku, gdy opiekun jest w pracy.
Dwoje kociąt to radość i śmiech, gdy się bawią. I wzruszenie, gdy patrzysz, jak śpią przytulone do siebie.

Prędzej czy później wielu właścicieli "jedynaków" stwierdza, że kotu potrzeba towarzystwa.
"Dokocenie" dorosłego kota to już całe przedsięwzięcie, które nie zawsze się udaje.
A kocięta, jak to dzieciaki, zawsze się ze sobą dogadują.

Adoptujcie kocie "dwupaki". Jedynka to naprawdę nie jest cyfra dla kota.

wtorek, 24 czerwca 2014

Bilans

Czas start.
Rano. Mam dwoje nowych podopiecznych, jeszcze z poprzedniego dnia. Dwumiesięczne szare kocięta. Znalezione oczywiście. Sama słodycz, ugniatanie łapkami, mruczenie.

Szpital. Kotka, którą wczoraj oddała właścicielka, bo "złośliwie sika i demoluje mieszkanie", dziwnie się pokłada. Czyżby początek rujki?W tempie ekspresowym idzie na stół operacyjny. Sterylizacja. Nie, to nie była rujka. Pewnie za parę dni zdziwilibyśmy się, widząc w klatce kotkę "rozmienioną na drobne", z noworodkami u boku.

Kolejna klatka. Grubiutka kotka - starsza pani. Pewnie tyle lat przechodziła przez tę ulicę i tym razem się nie udało...Jest cudowna, ufna, tak bardzo się do nas garnie. I tak bardzo chciałaby wstać, podejść, przytulić się. Patrzy zdziwiona, nie rozumie, dlaczego ciało odmawia jej posłuszeństwa. A my nie wiemy, jak jej powiedzieć, że być może nie będziemy umieli jej pomóc.

Wielki transporter. Na samym końcu maleńki czarny kotek, obrócony tyłem do świata. Wyciągam go, odwracam i widzę zaklejone ropą oczka, uchylony pyszczek, białe dziąsełka. Układam na termoforze, próbuję nakarmić przez strzykawkę, ale maluch ledwo przełyka. Przyglądam się dokładniej. Widzę dziesiątki insektów, które zjadają go żywcem. Biegają po jego brzuszku, wchodzą do zaropiałych oczu, krążą wokół pyszczka.

Biuro. Starszy pan opowiada o tym, co mu się przydarzyło. Na dowód prawdziwości swoich słów wraca do samochodu i po chwili stawia na krześle karton. Cztery kocięta, pewnie już przynajmniej dwumiesięczne. Gdzie je umieścić, żeby same były bezpieczne i nie były zagrożeniem dla innych kociąt?

Malutki Ryjek. Wykrzywiony pyszczek, przeraźliwie smutne oczy.
Czasem człowiek robi wszystko, co może, a kto inny decyduje o tym, czy wygramy. Nie wygraliśmy.

Bezsilność.

Tak trudno jest wyrzucić zużyte rękawiczki do worka na śmieci i po prostu wyjść.

niedziela, 15 czerwca 2014

Szacunek

Podobno walczył, jak lew, gdy pracownicy schroniska próbowali zapakować go do transportera.
Połamany, obolały, wycieńczony - nie sprzedał tanio swojej wolności. Nie było innego wyjścia. Nie możemy zostawić choćby najdzikszego kota z połamaną miednicą i łapami. Jakiż to musiał być dla niego dyshonor. Jakaś klatka. Kuweta. Żwirek. Ręcznik. Nie życzył sobie żadnych kontaktów z nami i dobitnie to okazywał. Ostrzegał, abyśmy pamiętali, gdzie jest granica. Nie, nie rzucał się, nie gryzł, nie drapał. Po co?...Po prostu gardził nami.
Całymi dniami leżał w kuwecie i nie sposób było jej wymienić. Jedynym wyjściem było wstawienie nowej, z czystym żwirkiem i liczenie na to, że się do niej przeniesie. Nie mył się. Wychudł. Jadł tylko wtedy, gdy nikogo nie było już w pobliżu. Gdy czasami przyłapałam go na zaglądaniu do miski, zaraz wycofywał się do kuwety. Sprzątać jego klatkę można było na dwa sposoby - albo szybko, odgradzając się od niego pustą kuwetą lub szufelką, na wypadek gdyby jednak postanowił zaatakować, albo też bardzo, bardzo wolno, starając się sięgnąć z zewnątrz i przesunąć kuwetę i ręcznik czubkami palców i otwierając klatkę dopiero w ostatniej chwili, aby je wyciągnąć. Żaden z tych sposobów mu się nie podobał; syczał, pokazywał zęby, patrzył na nas z ... nienawiścią...nie, właściwie z obrzydzeniem.
Długo się zastanawiałam nad tym jego przesiadywaniem w kuwecie...Chyba w jakiś sposób czuł się bezpieczniej, gdy był ograniczony jej ścianami. Dlatego pewnego dnia poza zwykłą kuwetą ze żwirkiem wstawiłam do klatki płytką kuwetę dla młodych kotów, wyłożoną kocykiem. Zaraz się w niej ułożył - ha, punkt dla mnie ;-).
Zaczęłam go rozpieszczać. Śmietanka z żółtkiem przynoszona z domu. Mleczko dla kotów. Kocie przysmaki i witaminki. Dodatkowa porcja mokrej karmy. Łakomstwo wygrywało - już nie czekał, aż w szpitalu zrobi się pusto i cicho. Ba, zdarzało mu się nawet nie czekać, aż zamknę klatkę, jednak jadł wtedy nie spuszczając ze mnie wzroku.
Połamana miednica zrastała się wolno, więc ciągle był...Koty przychodziły i odchodziły, a on leżał w klatce...Ciągle nieprzystępny, nie dawał się dotknąć, a ja nie zamierzałam mu się narzucać. Mówiłam do niego, a on patrzył tymi swoimi zielono-żółtymi oczami...Patrzył, gdy się cieszyłam, gdy opowiadałam mu, co robię i dlaczego. Patrzył, gdy siedziałam bezsilna nad umierającym kotem. On był w klatce, ja na zewnątrz, a jednak gdy patrzył, czułam się taka...mała...
W końcu, po kilku miesiącach przyszedł dzień, gdy można go było przenieść do kociarni. Byłam pełna obaw. Czy tak niezależny i dumny kocur zniesie obecność innych kotów, a przede wszystkim innych kocurów? Był tam już przecież kocur-zabijaka, którego bały się wszystkie pozostałe...Co będzie się działo?
Na pozór nie działo się nic. Przynajmniej w ciągu dnia. Jednak przez kilka dni codziennie rano znajdowałam na półkach  kłęby powyrywanego futra, a kocury najwyraźniej pilnowały się wzajemnie, bo zawsze starały się zająć takie miejsce, by widzieć przeciwnika. Możesz sobie więc wyobrazić moje zaskoczenie, gdy pewnego ranka weszłam do kociarni i moim oczom ukazał się przedziwny widok: dwa dzikie kocury, które jeszcze niedawno "brały się za łby" teraz...spały przytulone do siebie na jednym legowisku.
Powoli przyzwyczaił się do życia w kociarni. Ma swoje ulubione legowiska i miejsca na półkach, z których wszystko widzi. Wzbudza zachwyt każdego, kto wchodzi. Wielki, srebrzysty kocur o niesamowitych oczach. Trzeba traktować go z szacunkiem. Inaczej po prostu się nie da.
Czasem pozwala sobie na chwilę słabości. Gdy niosę do kociarni miskę, z której będę "rozdzielać" mokrą karmę, razem z innymi kotami wychodzi mi na spotkanie i kręci się pod nogami. No tak, łakomstwo jak zwykle zwycięża ;-).
A potem znów kładzie się na półce w legowisku i patrzy.
Cokolwiek robię i cokolwiek mówię, patrzy na mnie w ten sam nieprzenikniony sposób. Czasem staję na przeciwko niego i patrzymy sobie w oczy. Znów czuję się mała.













czwartek, 12 czerwca 2014

Ryjek

Malutkiego Ryjka znalazła płaczącego w krzakach pewna pani.
Przerażający widok - zniekształcony pyszczek, połamana (?) żuchwa - czy zrobił to człowiek, pies, a może samochód? Na pewno stało się to już jakiś czas temu...
Trudno nawet opisać, jak wyglądał Ryjek- zdjęcia nie są w stanie oddać wszystkiego, a poza tym były zrobione, gdy rana została już oczyszczona z ropy i larw, które się w niej zalęgły.
Wydawałoby się, że ból i osłabienie będzie tak wielkie, że Ryjek nie będzie w stanie funkcjonować.
A jednak, gdy widzieliśmy, jak wielką ma w sobie wolę życia - jadł, biegał, bawił się, ciągle nas nawoływał -  nie było wyjścia - trzeba było spróbować.
Wczoraj Ryjek był operowany. Po zabiegu leżał jak kupka nieszczęścia, ledwo oddychał.
Miał spuchnięty, siny języczek, który nie mieścił się w pyszczku - jedyne, co można było robić, to podawać po kropelce chłodną wodę, żeby chociaż odrobinę go zwilżyć.
Dziś zaraz po przyjściu do pracy pobiegłam do szpitala - czy żyje???? A on....nie dość, że żył, to chodził dziarsko po klatce i mruczał!!! No, ale przecież pyszczek nadal był opuchnięty, więc znów karmienie przez strzykawkę... Odstawiam na chwilę do klatki miseczkę z Convalescence, a Ryjek....podchodzi do niej i próbuje zgarnąć odrobinę. Widać, że sprawia mu to wielką trudność, na pewno boli...A jednak nie poddaje się i co jakiś czas wraca do miski - widzę to po śladach na pyszczku - ryjku, bo nie umie się oblizać opuchniętym języczkiem. Po paru godzinach korci mnie, żeby sprawdzić...Otwieram delikatny "kocięcy" pasztecik i rozgniatam na talerzyku. A potem otwieram szeroko oczy - Ryjek wskakuje przednimi łapkami do karmy i zaczyna jeść "całym sobą". Włączam aparat i filmuję - kilkuminutowa "banalna" scena - jedzący kotek. I to jak jedzący :-))) . Potem odbywa się wielkie czyszczenie Ryjkowego ryjka :-))). Do końca mojego dnia w pracy zjada jeszcze dwie takie porcje.
Malutki Ryjek i jego wielkie zwycięstwo.
Oby teraz tylko każdy kolejny dzień był coraz lepszy :-).








https://www.youtube.com/watch?v=3EBJekkBcjs&feature=em-upload_owner