poniedziałek, 21 listopada 2016

Informacja

Wszystkich, którzy zastanawiają się, co się ze mną dzieje, zapraszam tutaj: http://kociaedukacja.wixsite.com/koci-behawiorysta
i tutaj: https://www.facebook.com/koci.behawiorysta.poznan/
Do zobaczenia w kocim świecie :-).

sobota, 11 lipca 2015

sobota, 18 kwietnia 2015

Zdjęcie

Ana, Anusia, Aneczka. To imię z jej książeczki zdrowia.
Nie lubi nas. Wręcz nienawidzi.
Atakowała przez transporter, więc trzeba było go owinąć grubym kocem, bo inaczej nie można go było podnieść. Z tym transporterem musieliśmy ją włożyć do klatki - tylko tak dało się to zrobić :-(.
Ana nas nienawidzi i jest chora ze strachu.
Nie chce jeść.
Niczego nie chce.
Chce tylko do swojej Pani, która umarła.
Kiedy próbuję namówić ją, żeby coś zjadła, z transportera słyszę syk i widzę wściekłe spojrzenie.
Kiedy oglądam zdjęcia, które robię parę minut później, widzę oczy kota nieprzytomnego ze strachu.


wtorek, 30 grudnia 2014

Bardzo osobisty list do Pana T.

Drogi Panie T.,

          Gdybym tylko mogła zapałać świętym oburzeniem obrończyni zwierząt, jakże łatwo byłoby mi teraz pisać. A ja czytając Pański tekst to kiwam głową, to znów zaprzeczam. I tak naprawdę trochę mi Pana żal i to wcale nie w ten prześmiewczo - ironiczny sposób, jak mogłoby się wydawać. Żal mi Pana, bo tak bardzo się Pan boi.
          Drogi Panie T., tak, to prawda, ludzie chyba trochę się pogubili. Ich szacunek dla życia czasem kończy się tam, gdzie zaczyna się ograniczenie ich osobistej wolności. Tak łatwo jest domagać się szacunku dla żabki czy cielaczka, a tak trudno wyjść poza własny egoizm. JA. MOJE. DLA MNIE. MÓJ WYBÓR. MOJE ŻYCIE. Im jestem starsza, tym trudniej mi to zrozumieć.
          A z drugiej strony, to nie do końca tak, Panie T. Nie muszę nazywać krowy osobą, aby czuć wobec niej szacunek. A może jeszcze inaczej - nie ma nawet potrzeby określania tego mianem szacunku. To raczej pewien rodzaj odpowiedzialności. Odpowiedzialności człowieka stojącego wyżej nad pozostałymi stworzeniami. Właśnie dlatego, że stoi wyżej, jest odpowiedzialny za ich możliwie godne życie i śmierć. I rzeczywiście - mówienie o prawach zwierząt ma mały sens, bo, jak Pan wspomniał, musiałyby mieć one także obowiązki....Czy to nie jest więc tak, że godne traktowanie zwierząt jest naszym, ludzi, obowiązkiem? Ale....czy po części nie o tym Pan pisał? Może jest więc tak, że mówimy o podobnych sprawach, ale innym językiem?
          Nie boję się, drogi Panie T., że ktoś zabroni mi jeść mięso. Przyznam, byłabym może bardziej zadowolona z siebie, gdybym umiała z niego zrezygnować, ale...nie chcę. Jem mięso, bo lubię. Jem, bo uważam, że jest mi potrzebne. I dlatego właśnie, że lubię je jeść, wolałabym, aby pochodziło ze zwierząt, które miały możliwie dobre życie. Nie tylko dlatego, że chciałabym im oszczędzić cierpienia. Po prostu dlatego, że mięso zwierząt, które nie były poddawane długotrwałemu stresowi jest smaczniejsze i bardziej wartościowe. Nie czuję się w żaden sposób zagrożona przez tych, którzy nawołują do wegeterianizmu.
          A Pan się tego boi. I boi się Pan, że obrońcy zwierząt pozamykają ogrody zoologiczne, jako miejsca, które "...ograniczają wolność zwierząt..." Cóż, jakkolwiek by na to nie spojrzeć, klatka czy ogrodzenie tę wolność rzeczywiście ograniczają, więc może przywoływanie tego akurat przykładu nie było aż tak bardzo konieczne?
          Z drugiej strony....tak, o ileż łatwiej jest czasem okazać serdeczność psu czy kotu, a nie być w stanie otworzyć się na drugiego człowieka. Nie wiem tylko, czy potępiać takich ludzi, czy raczej im współczuć. Zresztą, dlaczego piszę w ten sposób, skoro i mnie to czasem dotyczy?
           Lubię zwierzęta. Otaczanie się nimi nie jest dla mnie ersatzem kontaktów z ludźmi. Wnoszą w moje życie wiele dobrego, ale nie będą najważniejsze.


          Drogi Panie T., staram się być przyzwoitym człowiekiem.

          I naprawdę bardzo zazdroszczę Panu dużej rodziny.
       
          MJ




sobota, 29 listopada 2014

One również...

Andzia - przywieziona w trakcie przedłużonego, ciężkiego porodu. Pamiątką po nim są uszkodzone zwieracze, które udało się "naprawić" do tego stopnia, że Andzia częściowo kontroluje już wypróżnianie, a "popuszcza" w chwilach stresu, ekscytacji zabawą czy innego "zamieszania". Kochana, przymilna kotka, która każdemu próbuje wejść na kolana.

Wieczorynka - chudziutka, nieśmiała koteczka, chowająca się przed innymi kotami. Eozynofilowe zapalenie jamy ustnej. Złe wyniki "wątrobowe". Wieczorynka wraca do klatki - leki, kroplówki, dieta. Początki naszej przyjaźni z nią były dość trudne, ale teraz, gdy przymilnie miauczy, by zwrócić na nią uwagę - to sama słodycz.

Chester - pręgowany młodziak, przymilny do kwadratu, wesoły, rozbrykany. Niezidentyfikowany jeszcze problem z tylnymi łapkami, które dziwnie się rozjeżdżają i chwilami odmawiają posłuszeństwa. Dla jego własnego bezpieczeństwa trzeba było go zabrać z "dzieciarni".  Od tygodni siedzi w największej klatce, jaką udało się nam znaleźć, a my nie wiemy, co dalej...

Dziczek - tygodniami męczyły go biegunki, które nie poddawały się żadnemu leczeniu. Nie pomagały też specjalistyczne karmy. Może więc karma bezzbożowa? Już myśleliśmy, że to strzał w dziesiątkę, ale jednak nie....Teraz podejrzewamy, że to alergia na mięso kurczaka. Zadanie nr 1: zweryfikować naszą hipotezę. Zadanie nr 2: znaleźć Dziczkowi taki dom, który będzie żywił go zgodnie z jego potrzebami. To niestety także wyzwanie finansowe - smutna prawda...
A sam Dziczek to młodzieżowy szaleniec, który męczy się od miesięcy w klatce i marzy tylko o tym, żeby mieć się gdzie wybiegać, a potem położyć się blisko człowieka...

Jogin - przywieziony z remontowanej kamienicy razem z innym kotem. Tamten ma "tylko" złamaną łapkę. Jogin ma atonię pęcherza moczowego, tylne łapki, w których jest czucie, ale które dziwnie ciągnie za sobą i nie chce na nich stanąć. Nie kontroluje wypróżnień, trzeba go dwa razy dziennie dokładnie myć i smarować, bo robią mu się potworne, bolesne odparzenia. Nie protestuje, gdy wkładamy go do umywalki i odkręcamy ciepłą wodę. Patrzy wielkimi oczami i próbuje się przytulać. Nie wiemy, co dalej, nie wiemy...ale jak mu to powiedzieć?

Cukiereczek - koteczka, która przyjechała do nas, bo tam, gdzie ją dokarmiano zaczęła się przewracać i nie potrafiła wstać. Poziom glukozy we krwi - dużo poniżej dopuszczalnego minimum. Cukiereczek się trzęsie, ma ogromne oczy, nie umie sama zmienić pozycji ciała. Karmiona przez strzykawkę, nawadniana kroplówkami. Zapalenie trzustki i oby już nic więcej. Poziom cukru przez pierwsze dni uparcie nie chce wzrosnąć. W końcu Cukiereczek zaczyna sama jeść, ale jednak wciąż z naszą pomocą, bo trzeba ją przytrzymywać, gdy pochyla się nad miseczką. Powoli zaczyna kontrolować wypróżnienia, ale i tak cały czas leży na nieprzemakalnych podkładach. Najedzona zaczyna "kontaktować", patrzy przytomniej, ugniata łapkami, nadstawia głowę do głaskania.

A te, które "tylko" mają trudny charakter, "tylko" są zestresowane obecnością innych kotów, "tylko" potrzebują wyjątkowo cierpliwego i świadomego opiekuna?

Nazbierało się nam "nieadopcyjnych" kotów...Wszystkie chcą żyć. Chcą mieć dom. To trudne - adoptować chore zwierzę czy też takie, którego obecność i zachowanie nie zawsze będzie nam miłe.

Znów bezradność. Dylematy - kim jesteśmy i jakie decyzje możemy podejmować.

A wielkie oczy w czarnym łepku Jogina patrzą. Po prostu patrzą.

sobota, 15 listopada 2014

Czego uczę się w mojej pracy

Że spotykam ludzi podłych, oszukujących, zrzucających z siebie odpowiedzialność za pomocą mało zręcznych kłamstw.
I spotykam też takich, którzy dodają mi sił, wspierają dobrym słowem i myślą.
Takich, z którymi czuję "pokrewieństwo dusz" od pierwszych chwil rozmowy i takich, którzy przekonują mnie do siebie dopiero wtedy, gdy widzę ich twarz rozjaśniającą się na widok kota.
I takich, którzy....mniejsza z tym.

 Że nie wiem, które zmęczenie jest gorsze - fizyczne czy psychiczne. Że czasem sama myśl o nim  przygniata jak wielki kamień. I że trzeba je pokonywać, bo...nie ma innego wyjścia.

Że nic nigdy nie jest NA PEWNO.
Obrywam po nosie, gdy jestem przeświadczona, że tym razem wszystko się uda.
Pstryk, gaśnie życie, a przecież miało być tak dobrze.
Z niedowierzaniem patrzę, jak inne życie uparcie trzyma się tego świata, chociaż już pogodziłam się, że tym razem nic z tego.

Pewien lekarz z bardzo "egzotycznego" kraju powiedział mi kiedyś "Ja tylko staram się pomóc, o reszcie musi już zadecydować Pan Bóg."

Pokora - to chyba właściwe słowo.

Jeszcze sporo nauki przede mną.