czwartek, 17 lipca 2014

Puszek

- Proszę pana, on u nas ma naprawdę marne szanse... Zaraz zawołam panią doktor, to panu powie...
- On ma szanse. MA SZANSE, SŁYSZY PAN?????
Taka moc jest w tych słowach, że muszę się zatrzymać. Na korytarzu stoi mężczyzna, w ręku trzyma małe pudełko. Kotek. Oczka ledwie otwarte.
- MA DUŻE SZANSE, ROZUMIE PAN????
Szybki rzut oka na kilkuletnią dziewczynkę, która trzyma tatę za rękę. Na ułamek sekundy jego spojrzenie i moje się spotykają. Już wiem.
- OCZYWIŚCIE, że ma szanse. Proszę mi go dać.
- Córka zauważyła go na trawniku, leżał przez dwie godziny, myśleliśmy,że wróci po niego matka. W końcu zabraliśmy go i przyjechaliśmy tutaj... Jest taki upał...
- Proszę pani, ja tego kotka znalazłam!!!
Tysiąc myśli przebiega mi przez głowę, przecież mam u siebie w domu moje "sierotki", może i on mógłby do nich dołączyć...Biorę czarne kociątko do ręki. Ileż on musiał leżeć na tym skwarze... Jest... chłodny. Wyziębia się. To już droga bez powrotu. Malutki pyszczek ledwie chwyta powietrze. Zamiast miauknięcia słychać cichutkie pojękiwanie.
Moje myśli szybko wracają na swoje miejsce.
Mała dziewczynka jest tak dumna z siebie... Jak nie zachwiać w Tobie tej wiary, kochanie?...
- Powiedz mi, jak go nazwiemy? Jakie imię chcesz mu nadać?
- Hmmmm....Może Puszek? Bo jest taki mięciutki.
- Dobrze, to będzie Puszek. A teraz już go wezmę i zajmę się nim.
Jeszcze chwilę zostają w biurze, gdzie tata dopełnia formalności.
Niosę malutkiego, konającego kotka przez korytarz.
...................................................................................................................................................................

2 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.