Że spotykam ludzi podłych, oszukujących, zrzucających z siebie odpowiedzialność za pomocą mało zręcznych kłamstw.
I spotykam też takich, którzy dodają mi sił, wspierają dobrym słowem i myślą.
Takich, z którymi czuję "pokrewieństwo dusz" od pierwszych chwil rozmowy i takich, którzy przekonują mnie do siebie dopiero wtedy, gdy widzę ich twarz rozjaśniającą się na widok kota.
I takich, którzy....mniejsza z tym.
Że nie wiem, które zmęczenie jest gorsze - fizyczne czy psychiczne. Że czasem sama myśl o nim przygniata jak wielki kamień. I że trzeba je pokonywać, bo...nie ma innego wyjścia.
Że nic nigdy nie jest NA PEWNO.
Obrywam po nosie, gdy jestem przeświadczona, że tym razem wszystko się uda.
Pstryk, gaśnie życie, a przecież miało być tak dobrze.
Z niedowierzaniem patrzę, jak inne życie uparcie trzyma się tego świata, chociaż już pogodziłam się, że tym razem nic z tego.
Pewien lekarz z bardzo "egzotycznego" kraju powiedział mi kiedyś "Ja tylko staram się pomóc, o reszcie musi już zadecydować Pan Bóg."
Pokora - to chyba właściwe słowo.
Jeszcze sporo nauki przede mną.
Wszystkim by się przydało trochę chociaż pokory...
OdpowiedzUsuń