sobota, 2 listopada 2013

Codzienność

        Dziś sama na zmianie, a więc...godzina 6:45 (15 minut przed czasem, ale każda minuta się liczy) - START. Kociarnia - widzę, że już czekają na wybiegu. Wchodzę, miseczki do połowy jeszcze pełne, więc nie do końca chodzi o jedzenie, raczej o ten rytuał - ktoś przychodzi, mówi "cześć, koteczki", dosypuje "symbolicznie" suchej karmy, pogłaszcze niemal w biegu. Jeszcze szybkie spojrzenie, czy ktoś się posiusiał poza kuwetą, a może zwymiotował gdzieś w kącie i...koteńki, wrócę do was za godzinę.
        Kontener (czyli coś na kształt kwarantanny). Tak naprawdę wchodzę tam na samym początku, zaraz po wyjściu z szatni - to silniejsze ode mnie, muszę sprawdzić, czy wszystko OK, czy nikt nie zachorował, czy nie ma nowych kotów. Najpierw karmienie - kociąt jest...dwa, cztery, osiem...dwanaście, a więc 6 puszek dla maluchów - rozdzielam po pół do każdej miseczki, rozgniatam widelcem. Miauczą jak najęte - prawdę mówiąc zaczynają miauczeć już gdy przekręcam klucz w zamku. Roznoszę miseczki do klatek. Aha, no tak, tobie, mały skrzacie, wcale nie idzie o tę miseczkę, mam cię wziąć na ręce i utulić. Tulę więc, tulę, ale tylko przez chwilę. Skrzaciku, obiecuję, że potem będzie dłużej. Teraz starszaki - te dostają mokrą karmę dwa razy w tygodniu, więc dziś akurat mam dla nich tylko suchą. Szybkie spojrzenie, czy muszę jej dosypać do którejś z miseczek - ładne rzeczy, znów w nocy wywróciłeś wszystko do góry nogami, a ty wylałeś wodę na posłanko. OK, koteczki, wrócę do was na dłużej za czas jakiś, a na razie bądźcie grzeczne.
        Szpital. Karmienie. Tyle a tyle puszek dla kociąt i...hmmm....ten starszak ciągle jest zakatarzony, dostanie trochę maluchowego jedzonka, dobrze mu zrobi..., ta koteczka jest w depresji, nie chce jeść - malutka, dla ciebie też zrobię wyjątek, może nabierzesz apetytu, gdy spróbujesz czegoś dobrego. Dla pozostałych dzisiaj jest sucha karma. Przepraszam, jeszcze ten połamany powypadkowy dzikus, spędzający czas w kuwecie i zły na cały świat. On też dostanie trochę "kocięcej" karmy, bo konsekwentnie odmawia jedzenia. Nie warcz na mnie, kochanie, przecież nie robię ci krzywdy. Aha, tu trzeba dolać wody, a tam...dzieciaki, coście narobiły??? Zdrowiejcie już szybciej i bądźcie gotowe do adopcji, bo albo wy oszalejecie w tej klatce, albo ja, widząc ten bałagan ;-).
Całe towarzystwo nakarmione, więc teraz 70 kg żwirku na taczki, do tego kubełek na śmieci, nowe pudełko jednorazowych rękawiczek i.... jazda.
        Kontener - zostawiam jeden worek żwirku i rękawiczki, wracam z całą resztą do kociarni. Cześć, hałastro moja kochana, znów jestem, tym razem na dłużej. Witaj, Blaszaneczko, nie uciekaj tak ode mnie. Cześć, Rudy, czy może się mylę, ale mam wrażenie, że czekałeś na mnie pod drzwiami? Kuwety - jedna, druga, trzecia - żwirek do kubła (hm, ktoś ma rozwolnienie, tylko jak go zidentyfikować?), nowy żwirek do kuwety. Kto tam na kogo warczy? Dzieci, nie bijcie się, bardzo proszę. O, tu jest dzwoniąca piłeczka, kto pierwszy ją złapie? Teraz kocie półki - zdejmuję z nich posłanka, każde staram się wytrzepać na dworze, półki omiatam szczotką. Przepraszam, czy mógłbyś na chwilę wyjść z koszyka? Nie? Trudno, przecież nie będę cię wyrzucać tylko po to, żeby sprawdzić, czy nie trzeba zmienić kocyka. Układam posłania z powrotem - te na górnych półkach są najważniejsze, bo koty najbardziej lubią obserwować wszystko z góry - daje im to poczucie bezpieczeństwa i chyba ważności ;-). Na dolnej półce nie kładę posłanek - to głównie "droga komunikacyjna". Zamiatam i myję podłogę - no tak, ktoś nasikał obok misek - który to? Teraz jeszcze świeża woda do picia i jeszcze tylko postawię jedną miskę z karmą na półce - to dla tych nieśmiałków i odludków (odkotków?), którzy nie chcą jeść z całą resztą. A ty, Królewno, patrzysz na mnie i patrzysz z wysoka - zeszłabyś z tej półki, dała się pogłaskać...
        Aha, jeszcze miska z karmą dla tych dzikusów, które wolą siedzieć na wybiegu - chyba są zadowolone, gdy od jakiegoś czasu zostawiam ją tam dla nich. Do tego druga miska z wodą. Na zewnętrznym parapecie kociarni leży wielki pręgowany kocur o pięknie lśniącym futrze. To wcale nie dzikus, wręcz przeciwnie - cudowny, domowy olbrzym, z oczami pełnymi strachu. Nawet nie chce patrzeć na inne koty. On chce na fotel, do domu... Gdy zagaduję do niego, cicho pomiaukuje. Zaczekaj, postawię na parapecie jeszcze jedną miskę, zjedz coś, bardzo proszę...
        W kociarni schnie podłoga, a ja sprzątam wybieg - cóż, dla kotów to jak wielka kuweta, więc...grabie w garść i....Pietruszka Druga galopuje w tę i z powrotem, atakuje spadające liście, atakuje górki usypane z piasku, podrzuca znalezioną gdzieś piłeczkę. Teraz robi zasadzkę na Bardzo_Groźne_Grabie. Dzikusy wolą schować się do swoich budek, bo mała wyraźnie ma ochotę ja zaczepiać. Nagle się uspokoiła. Siedzi przed furtką, bo oto po drugiej stronie ogrodzenia pojawił się indyk Gonzo ze swoją "dziewczyną". Przechadzają się, coś tam do siebie zagadując, a Pietruszka patrzy jak zaczarowana. A ja...cóż, patrzę na zegarek, wrzucam kubeł ze śmieciami na taczkę i...wypuśćcie mnie, koteczki, muszę was już niestety zostawić.
c.d.n. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.